ks.Jan van Blericq

Powojenny proboszcz parafii Więcbork Jan van Blericq

ks. Jan van Blericq

Młodsi już nie pamiętają, bardziej sędziwi mają jeszcze w pamięci ks. Jana van Blericq’a i jego uśmiechniętą twarz. Są tacy, którzy widzieli go często jak jechał swoim rowerem w kierunku więcborskiego szpitala. Z pewnością kierował się tam do chorego lub umierającego. Być może komuś kto stracił ojca w Karolewie przypomni się, że to właśnie jego rodzinie pomógł ksiądz kanonik. Przypomni sobie o nim także ten, kto w przeszłości uczęszczał na nabożeństwa do więcborskiego klasztoru sióstr Franciszkanek. Tam również był kanonik Jan van Blericq.
Pra pra dziadek księdza był Belgiem, pra pra babka zaś Francuzką. Ich córka weszła w związek małżeński z Holendrem. Ci z kolei mieli syna. Brał on udział w kampanii napoleońskiej 1812 roku. Z powodu tyfusu, na który zachorował musiał zostać na leczeniu w majątku ziemskim w Cekcynie koło Tucholi. Właścicielem tej posiadłości był Niemiec. Po wyzdrowieniu młody Holender miał wraz ze zwycięską armią cesarską powrócić na zachód. Losy wojny potoczyły się jednak inaczej. Napoleon poniósł klęskę. Tymczasem chorym opiekowała się pokojówka, Niemka pochodząca z Wielowicza. Kiedy wyzdrowiał ożenił się z ową pokojówką i pozostał w Polsce. Urodził się im syn Franciszek van Blericq. Pracował on jako nauczyciel w szkole w Koronowie. Ożenił się z Ewą Grubińską, córką polskiego rolnika. Jan Adam van Blericq był ich synem. Urodził się 24 grudnia 1888 roku w Koronowie.
Brak dokładnych wiadomości na temat jego losów do początku wojny.   W roku 1939 aresztowali go Niemcy i umieścili w więzieniu w Berlinie. Wówczas wstawił się za nim biskup Karol Splett z Oliwy Gdańskiej. Jego usilne zabiegi przyniosły pożądany skutek, ksiądz Blericq został zwolniony. Następnie był wikariuszem przy kościele parafialnym Gwiazdy Morza w Sopocie a także w parafii Szemud na Kaszubach. W listopadzie 1945 roku został proboszczem przy kościele Świętych Apostołów Szymona i Judy Tadeusza w Więcborku. Jego posługa przypadła na bardzo trudny czas odbudowy wojennych zniszczeń. Oprócz pracy w więcborskim kościele przez pewien czas dojeżdżał do Wielowicza, gdyż tam księdza nie było. Takie sytuacje miały po wojnie miejsce nader często. Niemcy bowiem wyniszczali polską inteligencję. Władze komunistyczne także z całych sił utrudniały pracę Kościołowi katolickiemu w Polsce, stosując w tym celu najróżniejsze represje. Nie ominęły one również więcborskiego kanonika. Mimo tak istotnych trudności proboszczowi udało się wiele zdziałać dla swojej parafii. Między innymi miała miejsce wymiana i konserwacja dachu na kościele oraz plebanii.
Kanonik jak tylko mógł pomagał swoim parafianom. Od pierwszych dni wojny na terenie powiatu sępoleńskiego powstało kilka obozów przeznaczonych dla Polaków. Do Karolewia wysyłano głównie mieszkańców Więcborka i okolic. Byli tam rozstrzeliwani lub torturowani na śmierć. Nic więc dziwnego, że po wojnie  wiele kobiet było wdowami, dzieci zaś nie posiadały ojców.  Ksiądz Blericq niósł pomoc także takim rodzinom. Często słyszało się o tym, że podczas kolęd w poszczególnych domach zamożniejsi parafianie składali ofiary pieniężne, dzięki którym ks. Blericq pomagał parafianom pokrzywdzonym przez wojnę, często żyjącym na skraju nędzy. Wszystko starał się oddawać bliźnim, stawiając swoje potrzeby na ostatnim miejscu. Z wiekiem miał coraz większe kłopoty z nogami. Rada parafialna chcąc mu ulżyć zakupiła ze składek poczynionych w swoim gronie rower. Podarowano go kanonikowi podczas uroczystości imieninowych. Ksiądz Blericq jeździł owym rowerem do chorych lub umierających w więcborskim szpitalu.  
Napięty tryb życia, kłopoty a także ciężka praca miały swoja cenę, którą kanonik musiał zapłacić. W styczniu 1961  roku na plebanii nagle doznał zawału. Wezwano doktora Gacę. Ten natychmiast sprowadził znajomego kardiologa. Dr. Kostka ze szpitala w Chojnicach stwierdził, że zawał jest bardzo poważny i pacjenta nie można nawet na chwilę zostawiać samego. Wikariusze postanowili więc, że należy nieustannie czuwać przy chorym proboszczu. Pierwszą noc dyżur sprawował ksiądz Zięba, drugą ksiądz Ciecholewski, trzecią ówczesny kościelny Franciszek Skarbiński. Czwartą noc spędziła przy łóżku chorego kanonika pani Letosława Kaczmarek, która przez długie lata prowadziła więcborskie biuro parafialne. Tej nocy nieprzytomny ksiądz bezwiednie począł rzucać rękami, a tak poważny wysiłek mógł doprowadzić do śmierci. Osłabione serce nie było w stanie tego wytrzymać. Pani Letosława trzymała ręce księdza nieruchomo dopóki te się nie uspokoiły, tym samym ratując mu życie. Potwierdził to później kardiolog doktor Kostka. Często też powtarzał, że późniejsze dojście proboszcza do zdrowia po tak rozległym zawale to cud.  
Zawał przyspieszył przejście kanonika na emeryturę. Od września 1961 roku zamieszkał on w klasztorze sióstr Franciszkanek w Więcborku. Po zawale żył jeszcze bardzo długo, aż do 1978 roku. Przez cały czas cieszył się szacunkiem parafian, a także kolejnego proboszcza księdza Słomińskiego. Ten odwiedzał go prawie każdego dnia. Po śmierci pochowano księdza Blericqa na więcborskim cmentarzu komunalnym. W 2005 roku dzięki staraniom pani Letosławy Kaczmarek i ks. prałata Franciszka Gabora ówczesnego proboszcza parafii w Więcborku, dokonano odnowienia pomnika.  
                                                                       Marcin Łangowski